Justin's POV*
- To ostatni! - zawołałem do Ridera i Scotta, gdy rozlałem ostatni bak benzyny na lśniącej karoserii czerwonego Forda i powstrzymując śmiech samozadowolenia podbiegłem do przyjaciół rozlewając za sobą resztki benzyny.
- Gotowi na fajerwerki? - zapytał Rider, odpalając knot zapałki i z psychopatycznym wzrokiem uwielbienia wpatrywał się w jasny płomień. - To będzie epickie - dodał po dłuższej chwili i powiódł spojrzeniem po kilkudziesięciu autach na strzeżonym parkingu, który wcale nie był strzeżony.
Blask słabo świecących latarni odbijał się na mokrych, na oko, drogich autach, a ja z podniecenia wydarzeniami które zaraz miały nastąpić mocno zacisnąłem dłoń na ramieniu Ridera.
- Patrzcie teraz chłopcy - mruknął i rzucił zapałkę wprost w kałużę pod środkowym samochodem, ale kompletnie nic się nie wydarzyło.
Miny automatycznie nam zrzedły.
- Co jest? - Zmarszczyłem brwi opuszczając rękę i w tym samym momencie wszystko zajęło się ogniem, a po ogniu nastąpił wybuch, który odrzucił do tyłu całą naszą trójkę. Upadliśmy na plecy trzy metry dalej, wznosząc do góry chmurę kurzu, a dookoła zawyły alarmy.
- Uciekajcie! - krzyknął Scott, zanosząc się śmiechem. - Spieprzajcie! - darł się, ruszając przed siebie, zanosząc się śmiechem, a za nim ja i Rider, śmiejąc się równie głośno co skutecznie spowalniało nasz bieg. Właściwie to zataczaliśmy się skuleni przez ból brzucha od śmiechu, a nogi co i rusz nam się plątały, potykając nas co kilka metrów. W związku z tym, zatrzymaliśmy się już po piątym zakręcie, wpadając w jakąś uliczkę i nawet już stojąc nie potrafiliśmy powstrzymać histerycznego śmiechu. Spoglądaliśmy na siebie powoli się uspokajając i ocierając łzy.
- No panowie - powiedział Rider, prostując się i grzebiąc w kieszeni spodni. - Za dobrze wykonane zadanie, należy nam się nagroda. - Wyjął niewielki słoiczek po aspirynie, jedną dłonią przeczesując splątane włosy. Uniósł pojemnik na wysokość twarzy, lekko nim potrząsając, a z wnętrza dobiegło ciche gruchanie.
W rzeczywistości on i Scott jedynie mi pomagali. Musiałem trochę narozrabiać w mieście żeby pieprzony Marco Salvatore w końcu się nade mną zlitował i wziął mnie do siebie. Już od kilku miesięcy staram się wejść do włoskiej mafii, a to, że właśnie nie jestem cholernym Włochem skutecznie krzyżuje moje plany. Gdy do niego przyszedłem, wyraził się jasno. Mam mu zaimponować. A co nie zaimponuje bardziej popieprzonemu psychicznie mafiozie jak nie zabójstwa, kradzieże, zamieszki i tego typu rzeczy? No właśnie. Więc od dłuższego czasu robię wszystkie te rzeczy i modlę się żeby mnie nie złapali.
- Lepiej gadaj co tam masz - powiedziałem chcąc mu wyrwać buteleczkę ale w porę uniósł ją wyżej, poza mój zasięg.
- Dwadzieścia prawdziwych Lemonów. - Obaj ze Scottem wytrzeszczyliśmy na niego oczy.
- Nie gadaj. - Tym razem wyrwałem mu słoiczek z ręki odkręcając wieczko.
Dla ćpunów, takich jak my, Lemony 714 były Świętym Gralem.
Były produkowane jako środek usypiający, ale gdy odkryto, że powstrzymując pokusę snu i po kilku minutach dostawało się nieziemskiego haju, wycofano je z Ameryki... oraz reszty świata.
- Skąd je masz? - zapytałem nadal nie wierząc w to co widzę.
- Dziesięć lat leżały w sejfie emerytowanego aptekarza - odparł, uśmiechając się cwanie.
- Znokautują nas - powiedział Scott, wyjmując z moich dłoni słoik, zaglądając do wnętrza. - Myślałem, że są tylko legendą.
- To - Rider wskazał na Lemony - jest trzy razy mocniejsze od czegokolwiek dzisiaj dostępnego.
- Więc na co jeszcze czekamy? - prychnąłem i wyrywając Scottowi fiolkę wysypałem sobie na dłoń jedną, białą tabletkę, po czym uczyniłem to samo dla przyjaciół. - Naćpajmy się. - Trzymałem w palcach pigułkę wpatrując się w nią.
- Gotowi? - Rider powiódł po nas wzrokiem. Jego oczy były ciemne jak dwa węgle, a czarne, opadające na powieki włosy dodatkowo je podkreślały. Z wyglądu nie był nikim, kogo chciałbyś spotkać samotnie, zimą, w ciemnym zaułku.
Pokiwaliśmy głowami i unieśliśmy ręce stukając się tabletkami.
Wysunąłem język, na który położyłem Lemona, po czym schowałem go w ustach starając się przełknąć, co było co najmniej ciężkie. Czułem jak tabletka staje mi w przełyku i zauważyłem, że reszta miała ten sam problem, więc w trójkę klepaliśmy się pięścią w pierś i chrząkaliśmy.
W końcu, ja przełknąłem pierwszy, a tuż po mnie Rider i Scott.
- Chodźmy do mnie, zanim zaczną działać - zaproponowałem i tak zrobiliśmy.
Skierowaliśmy się do mojego mieszkania kilka przecznic stąd.
><
Padliśmy na kanapę włączając telewizor. Czekaliśmy aż Lemony zaczną działać, a sen napierał coraz bardziej.Minęła godzina ale nic się nie działo.
- Czujecie coś? - zapytałem, poprawiając się w miejscu i kładąc nogi na stolik.
- Nie - odparli niemrawo.
- Może to niewypały? - zasugerowałem. - Albo po tylu latach jesteśmy uodpornieni.
Nastała krótka chwila ciszy.
- Weźmy jeszcze po jednej - powiedział Rider i natychmiast rzuciliśmy się na fiolkę. Scott nalał nam do szklanek odrobinę wódki i połknęliśmy kolejne tabletki grymasząc się od smaku alkoholu.
Była prawie trzecia nad ranem, a my nadal czekaliśmy od kilku godzin, gapiąc się tępo na moje zasyfione akwarium przy telewizorze, w którym chyba już nie było ani jednej żywej ryby.
- Idę do kibla - mruknąłem z rezygnacją i wstałem z miejsca, kierując się do łazienki.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi i już sięgałem po rozporek, gdy poczułem jak w ustach zbiera mi się nadmiernie ślina, a ciało wiotczeje.
Zwykle, gdy bierze się narkotyki następuje kilka faz. Pierwsza to faza mrowienia. Druga, bełkot. Trzecia to ślinotok. Czwarta natomiast to pozbawienie możliwości ruchu, a piąta... W trakcie piątej fazy to już nawet nie wiesz czym jesteś.
Lemony zadziałały po trzech godzinach. Ale gdy już zadziałały to pominąłem pierwsze dwie fazy, przechodząc od razu do ślinotoku.
Te skurwiele były tak silne, że odkryłem nową fazę- porażenie mózgowe.
Moje ciało weszło w stan galarety i padłem na płytki starając się nie osikać.
- Ri- eyy - wybełkotałem, starając się unieść głowę co było ograniczone do minimum. - Soooot. - Czułem jak po policzku cieknie mi ślina i zbiera się na podłodze tuż przy mojej twarzy. Niema to jak utopić się we własnej ślinie. Ale teraz modliłem się tylko żeby mój pęcherz nie puścił.
Wstawaj do cholery!
Ale nie mogłem. Leżałem żałośnie obśliniony, niebawem także oszczany wpatrując się w komary na suficie.
- U- styn - Usłyszałem bełkot, nie byłem pewien czy Ridera czy Scotta. Mogłem skupić się tylko na tym, że czułem ucisk w podbrzuszu.
Musiałem się jakoś dostać do wc... albo chociaż do prysznica.
Przekręciłem głowę w prawo. Brodzik prysznicowy był metr ode mnie.
Myśl, przygłupie myśl!
Chodzenie odpada... Ale mogę pełznąć jak gąsienica!
Tak! Jak gąsienica!
Ruszyłem.
Cholera, u gąsienic wygląda to tak prosto. Ale czołgałem się dalej.
Po piętnastu minutach, po jednym morderczym metrze niezgrabnie, zwiotczałymi palcami rozpiąłem spodnie i z ulgą załatwiłem to co miałem załatwić w brodziku.
Z trudem ubrałem się i leżałem tak wdychając własne siki tuż obok, błagając aby szybko mi przeszło.
><
Dobiegło mnie walenie do drzwi i zdałem sobie sprawę, że nadal leżałem na płytkach w łazience.Wstałem, dosyć niezgrabnie ale tym razem bez problemu, nie licząc obolałych pleców. Przeczesałem palcami włosy i przetarłem dłońmi oczy, widząc w lustrze jak źle wyglądałem.
Wszedłem do salonu mijając śpiących na podłodze Ridera i Scotta, a dookoła panował nieziemski syf.
Chłopcy chyba dobrze się bawili, gdy galaretowatymi kończynami zrzucali przedmioty z mebli.
Przechodząc obok stolika wziąłem słoiczek z Lemonami i cisnąłem go do kosza na śmieci.
Znów ktoś zapukał, tym razem donośniej.
- Idę - zawołałem niemrawo. Stanąłem przed frontowymi i ostatni raz poprawiając włosy nacisnąłem na klamkę, a do środka wpadło dwóch napakowanych facetów.
Momentalnie zaschło mi w gardle.
- Co jest, kurwa? - Zrobiłem kilka gwałtownych kroków w tył, zdezorientowany.
Bez odpowiedzi rozeszli się na boki, a zza ich pleców wyszedł niski, opalony mężczyzna z posiwiałymi włosami i drogim cygarem między wargami.
Marco Salvatore.
- Co za burdel - mruknął, przesuwając wzrokiem po mieszkaniu, a na wystającą zza ściany rękę Ridera na podłodze, uniósł brwi.
- Taa. - Udało mi się wymamrotać, przesuwając dłonią po karku ze zmieszaniem.
- Co byś zrobił, gdyby teraz przyszła do ciebie matka? - zapytał z włoskim akcentem, a ja zmarszczyłem brwi zdezorientowany.
- C-co?
- Nie ważne, kretynie. To tylko jebana aluzja - warknął, wyszarpując sobie cygaro z ust, a mnie przeszedł dreszcz. Nawet zwykłe przekleństwo u niego brzmiało jak niemiecki rozkaz na wprowadzenie czołgów do Polski.
Gdy nie odpowiedziałem, westchnął głęboko, dusząc wszystkich dymem tytoniowym, jednak nikt nie dał tego po sobie poznać.
- Myślę, że domyślasz się po co tu do ciebie przyszedłem. Ładnie pracowałeś przez te kilka miesięcy i jestem niemal pewien, że całkiem nieźle się u mnie sprawdzisz. Dlatego mam dla ciebie już pierwsze zadanie. Masz tylko dostarczyć towar do Chicago. Nic prostszego - powiedział, w trakcie cały czas poprawiając mankiety, a mnie powoli zaczęło ogarniać uczucie euforii.
Cholera to wszystko właśnie się działo, czy to jakaś kolejna faza, już po narkotykach? Oby to nie były halucynacje, błagam cię Boże.
Salvatore powiedział coś do tych napakowanych facetów obok siebie po włosku, a po chwili jeden z nich podał mu białą kopertę, która następnie wręczył mi.
- Tu masz wszystko, co będzie ci potrzebne. Nie nawal, Bieber. - Poklepał mnie po ramieniu i zwyczajnie wyszedł.
- Co jest, kurwa? - Zrobiłem kilka gwałtownych kroków w tył, zdezorientowany.
Bez odpowiedzi rozeszli się na boki, a zza ich pleców wyszedł niski, opalony mężczyzna z posiwiałymi włosami i drogim cygarem między wargami.
Marco Salvatore.
- Co za burdel - mruknął, przesuwając wzrokiem po mieszkaniu, a na wystającą zza ściany rękę Ridera na podłodze, uniósł brwi.
- Taa. - Udało mi się wymamrotać, przesuwając dłonią po karku ze zmieszaniem.
- Co byś zrobił, gdyby teraz przyszła do ciebie matka? - zapytał z włoskim akcentem, a ja zmarszczyłem brwi zdezorientowany.
- C-co?
- Nie ważne, kretynie. To tylko jebana aluzja - warknął, wyszarpując sobie cygaro z ust, a mnie przeszedł dreszcz. Nawet zwykłe przekleństwo u niego brzmiało jak niemiecki rozkaz na wprowadzenie czołgów do Polski.
Gdy nie odpowiedziałem, westchnął głęboko, dusząc wszystkich dymem tytoniowym, jednak nikt nie dał tego po sobie poznać.
- Myślę, że domyślasz się po co tu do ciebie przyszedłem. Ładnie pracowałeś przez te kilka miesięcy i jestem niemal pewien, że całkiem nieźle się u mnie sprawdzisz. Dlatego mam dla ciebie już pierwsze zadanie. Masz tylko dostarczyć towar do Chicago. Nic prostszego - powiedział, w trakcie cały czas poprawiając mankiety, a mnie powoli zaczęło ogarniać uczucie euforii.
Cholera to wszystko właśnie się działo, czy to jakaś kolejna faza, już po narkotykach? Oby to nie były halucynacje, błagam cię Boże.
Salvatore powiedział coś do tych napakowanych facetów obok siebie po włosku, a po chwili jeden z nich podał mu białą kopertę, która następnie wręczył mi.
- Tu masz wszystko, co będzie ci potrzebne. Nie nawal, Bieber. - Poklepał mnie po ramieniu i zwyczajnie wyszedł.
Zapowiada się ciekawie, mam nadzieję, że niedługo ukaże się kolejny rozdział. Justin jako bad boy to coś co lubię najbardziej ;). Życzę dużo weny
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia co Ci powiedzieć bo sama nie wiem czego oczekiwałam.
OdpowiedzUsuńTwój styl pisania jest jednym z dwóch które lubię najbardziej, dużo opisujesz i za to ogromny plus bo wiele osób tego nie robi i wszyscy musimy ruszyć wyobraźnią aż zanadto tak więc dziękuję!
Justn jako bad-boy, uwielbiam jego w takiej postaci no bo kto nie lubi niegrzecznych chłopaków? Salvatore wydaje się groźnym typem i to chyba oczywiste najbardziej na świecie i ten moment z Lemonami od początku do końca, idealnie - opisane i wymyślone. Super, czekam na więcej!
Ohh no tak, zapomniałam. Czy nie byłoby problemem abyś powiększyła litery o jeden stopień? Myślę że wtedy wszystko byłoby przyjemniejsze dla oka :)
UsuńPozdrawiam i życzę weny! ♥
Przy tak świetnym stylu pisania jak Twój, dziwię się, że nie masz tu piętnastu tysięcy komentarzy, naprawdę.. ;)
OdpowiedzUsuńPrzez moment czułam się dokładnie tak samo jak Justin, tak doskonale opisujesz, dziewczyno :) Miałam w głowie pełny obraz oślinionego Biebera i za to wielki plus, bo po niektórych opowiadaniach mam jedynie szkic czy zarys. ;)
No nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć, bo zaskoczyłam się naprawdę pozytywnie. Z tymi Lemonami doskonale obmyśliłaś, z tą misją też, a po przeczytaniu zapowiedzi nie mogę się doczekać, aż pozna tę dziewczynę.
I tu Cię zaskoczę, lub nie, ale mi Jus w roli bad boy się trochę znudził, ale ten twój "bad" to nie chamskie odzywki i papieros w gębie jak inne fanfickowe (nie wszystkie oczywiście) 'złe Justiny', haha;)
Zapraszam do mnie, proszę, zostaw komentarz, to dla mnie mega ważne.♥
http://nevertrustff.blogspot.com/2015/07/prolog-never-trust-anybody.html#comment-form
O matko, zaskoczyłaś mnie i to pozytywnie. :) <3
OdpowiedzUsuńNaprawdę widać, że masz talent, czego ci szczerze zazdroszczę. :D :(
Fabuła tego ff jest oryginalna, co mi się bardzo, bardzo podoba. :) W końcu coś innego.
A Jus w roli 'bad boya', aww uwielbiam :)
Uh, bardzo żałuję, bo zwiastun tego ff nie jest dostępny w moim kraju, przez co nie mogę go obejrzeć. :(
Zapraszam do siebie: http://take-me-to-heaven-fan-fiction-pl.blogspot.pl
Och Boże, tak dobrze mi się to czytało, a należę do osób, które czytanie zwyczajnie męczy. Fabuła zapowiada się genialnie,a i Twój sposób pisania nie pozostawia nic do życzenia. NIC. Jest po prostu wspaniały. Kiedy Bieber opisywał, jak omal nie popuścił w spodnie, myślałam że sama popuszczę ze śmiechu. Kocham Cię za te scenę, przysięgam. Czekam na pierwszy rozdział <3
OdpowiedzUsuń18th-street-jbff.blogspot.com
priest-jbff.blogspot.com
getting-closer-jbff.blogspot.com
Świetny :3 jak się czołgał do brodzika mało co się nie popłakałam ze śmiechu, przysięgam xD
OdpowiedzUsuńCzekam na next ❤❤
Ja nie mogę. Hahahha "Chodzenie odpada... Ale mogę pełznąć jak gąsienica!
OdpowiedzUsuńTak! Jak gąsienica!" Myślałam, że padnę. Gennialny rozdział. Zapowiada się świetnie. Genialny rozdział. Czekam na następny.
Najlepszy ❤
OdpowiedzUsuń