14.07.2015

01. Fuckin' Chicago.

Justin's POV*
   Pieprzone Chicago, przekląłem w myślach wsiadając do białego Range Rovera wypchanego po brzegi koką. Jestem ciekawy jak ja to wszystko przewiozę bez żadnej kontroli, jadąc grubo ponad tysiąc kilometrów. Nie chcę być sceptyczny, ale jestem skazany na porażkę.
   Odetchnąłem głęboko, wsuwając kluczyki do stacyjki i wyjechałem z hangaru zaraz za białym BMW i Mercedesem. Zastanawiam się dlaczego Salvatore od razu nie wsadził nas w Porschaki i McLareny, na pewno byśmy się mniej rzucali w oczy. Wyczuwacie sarkazm? Przecież widok młodego faceta w tak ekskluzywnym aucie świadczy tylko o jednym - diler.
   Do celu mieliśmy prostą drogę, ale to nie świadczyło o tym, że trasa będzie należała do najprostszych. Już po niecałej godzinie jazdy praktycznie pustą autostradą, miałem serdecznie dość Alfredo i Francesco rozmawiających przez cały czas po włosku przez radio. Nerwowo wybijałem rytm Mercy Kanye Westa palcami o kierownicę i rapowałem razem z nim i Big Seanem robiąc z siebie kretyna, jak dobrze, że jechałem jako ostatni. Zawzięcie gestykulowałem, a miejscami dosłownie szarpałem kierownicę chyba trochę zbyt się we wszystko wczuwając. Uniosłem Red Bulla do ust i prawie się poplułem, gdy zobaczyłem liczbę na wskaźniku, która cały czas wzrastała i nie mogłem zrobić nic innego jak nie dotrzymać tempa tym debilom.
   Francesco w BMW zaczął wyprzedzać ciemnozielonego Nissana ze starszego rocznika, a zaraz za nim Alfredo, jadąc zdecydowanie zbyt blisko wyprzedzanego auta, na co kierowca zatrąbił.
Spodziewałem się, że chłopcy to zwyczajnie zignorują, jednak BMW zaczęło zwalniać, a Porsche nie zjechało na odpowiedni pas, jadąc wciąż przy Nissanie, przy czym i ja nie ułatwiłem niczego kierowcy, zastawiając go od tyłu.
   - Nie róbcie scen - warknąłem przez radio, co poskutkowało jednym wielkim niczym. Francesco zupełnie się zatrzymał przez co kierowca za nim także był do tego zmuszony. Ja również stanąłem, gdy tylko zrobił to Alfredo. Obaj wysiedli z pojazdów i żaden z nich nie wyglądał na takiego, który chciałby jedynie zwrócić uwagę, a ja nie miałem teraz nastroju na jakieś afery.
   Zbliżyłem się do nich, gdy otworzyli drzwi zastawionego samochodu, a na widok mężczyzny w pełnym mundurze policyjnym zaśmiałem się ironicznie. Odwróciłem się tyłem, wplątując palce we włosy i pociągnąłem za nie, nie wierząc w swoje szczęście.
   - Idioci - warknąłem, sam do siebie i odszedłem kilka kroków, wyraźnie słysząc słowa policjanta.
   - Często tędy jeździcie chłopcy - powiedział z nutą kpiny w głosie i otworzyła się reszta drzwi, co świadczyło, że nie był sam. - I łatwo wami manipulować.
   Prychnąłem śmiechem, ociekającym czystą rozpaczą, zwracając tym na siebie uwagę, gdy Francesco i Alfredo w tym czasie rzucali, najprawdopodobniej przekleństwami i wyzwiskami, po włosku. Po chwili moje ręce wygięły się do tyłu, a szorstki, męski głos obił się w moim uchu.
   - Zostajesz aresztowany.

'Justin Bieber po kilku miesiącach poszukiwań został złapany wraz z dwójką innych przestępców, 250 kilometrów od Nowego Jorku, podczas przemytu narkotyków. Młody mężczyzna przed, którym drżało całe miasto został skazany na dożywocie w oskarżeniu za brutalne morderstwa, kradzieże, pobicia, podpalenia, handel narkotykami, zastraszanie, nielegalne posiadanie broni oraz wyścigi uliczne, a to i tak jedynie kilka przykładów...' 
- Widzisz go? - Mężczyzna w średnim wieku wskazał pilotem na ekran, na którym właśnie wyświetliło się więzienne zdjęcie Justina Biebera, tuż przy twarzy młodej reporterki. - Myślę, że ten chłopak może ci pomóc. 
- Żartujesz sobie? - Bruce zmarszczył brwi, kręcąc przecząco głową. - Nie wyciągnę z paki kogoś kogo chciałem do niej wsadzić pół roku. Nie ma mowy Alex.
- Daj spokój, kogoś takiego właśnie ci trzeba. Idealnie sprawdzi się w roli stróża Skylynn - zaczął wyjaśniać. - Postawimy mu kilka warunków. W zamian za wolność ma być grzeczny, porzucić czarne interesy i pilnować twojej córki. Uciekał nam grube miesiące, jest jak pieprzony Bin Laden, dostał się nawet do włoskiej mafii i gdyby nie ci kretyni, którzy z nim byli dalej by uciekał, czego jeszcze chcesz?
Bruce przysunął się bliżej masywnego, dębowego biurka na skórzanym fotelu i westchnął głęboko, opierając łokcie.
- Niech będzie. Wypuśćmy tego skurwiela.

*trzy tygodnie później*
   Dobiegł mnie charakterystyczny dźwięk wpisywania kodu na panel i syk otwierających się tytanowych drzwi celi. Jakbym był jakimś pieprzonym Iron Manem.
Niechętnie się podniosłem, gdy do środka wszedł mężczyzna w mundurze. Wywróciłem oczami na jego widok i wyciągnąłem ręce, na których po chwili zacisnęły się kajdanki.
   - Idziemy Bieber. - Poczułem szarpnięcie za ramie i zrobiłem kilka gwałtownych kroków w przód. Zacisnąłem zęby i spojrzałem na muskularnego mężczyznę, który beznamiętnie patrzył przed siebie prowadząc mnie przez ogołocony korytarz, nafaszerowany jedynie kamerami.
Przeszliśmy przez kolejne pancerne drzwi i znaleźliśmy się w niewielkim pomieszczeniu, na którego środku stał stolik i dwa krzesła. Posadził mnie na jednym z nich i stanął pod ścianą z bronią w dłoni.
   Powinno mnie obchodzić po co mnie tu przyprowadził? Chyba tak. Jednak miałem na to kompletnie wywalone.
   Siedziałem prosto, ze wzrokiem wbitym w drzwi przede mną, które po chwili otworzyły się z impetem i wmaszerował mężczyzna w garniturze w otoczeniu chyba całej pieprzonej amerykańskiej armii. Uśmiechnąłem się kpiąco na jego widok, co wyraźnie zignorował i rozpinając jeden guzik marynarki usiadł przede mną. Oparł się na łokciach składając dłonie jak do modlitwy i przez dłuższą chwile nic nie mówił przyglądając mi się. Niewzruszony patrzyłem mu w oczy po chwili decydując się zacząć.
   - A ty to..? - urwałem.
   - Justin - wymówił moje imię powoli i wyraźnie, jak do upośledzonego dziecka, na co zmarszczyłem brwi.
   - Tak, wiem jak mam na imię - mruknąłem z irytacją. Mężczyzna odchrząknął poprawiając się na miejscu i zwilżył usta.
   - Nazywam się Alexander Downey, jestem doradcą prezydenta Stanów Zjednoczonych i przychodzę do ciebie z pewną ofertą.
   - Z ofertą? - powtórzyłem, nieco skołowany, ale nie dałem nic po sobie poznać.
   - Więcej dowiesz się na spotkaniu z prezydentem - powiedział, przyglądając mi się. Mierzył mnie wzrokiem, jakby oczekiwał, że wylezie ze mnie Terminator, czy chuj wie co.
   - Więcej? - zaśmiałem się, niby rozbawiony. - Przecież kompletnie nic mi nie powiedziałeś. - Chciałem rozłożyć ramiona, jednak kajdanki zaciśnięte na nadgarstkach skutecznie mi to uniemożliwiły.
   - Rozkujcie go, nie jest zwierzęciem. - Skinął głową na policjanta za mną. Chciałem powiedzieć coś zgryźliwego, ale uznałem, że nie warto marnować okazji na trochę luzu.
   Mężczyzna podszedł do mnie na co wystawiłem skute dłonie, a po chwili posłusznie zabrał to uciążliwe żelastwo z moich nadgarstków.
   - Dzięki Freddie. - Uniosłem na niego wzrok i uśmiechnąłem się do niego złośliwie, na co tylko zacisnął zęby i wrócił na swoje miejsce. Westchnąłem zadowolony i wróciłem wzrokiem na Downeya.
   - Wiem jakim człowiekiem jesteś, Justin. Nie chcę tu używać słowa 'introwertyk', bo ty po prostu posuwasz się o krok dalej. Nie zależy ci na zdaniu pozostałych, mówisz to co myślisz i ignorujesz innych - zaczął, opierając przedramiona na obskurnym blacie minimalistycznego stołu i szczerze mnie zainteresował tym co miał mi do powiedzenia. - Nie mam na myśli też określenia 'chamski'. Chodzi mi o to, że zawsze odpowiadasz tak inteligentną i ciętą ripostą, że traci się ochotę na przebywanie z tobą w jednym pomieszczeniu, a tym bardziej na rozmowę. Wydajesz się być osobą, która ma przeświadczenie o swojej wyższości nad resztą społeczeństwa. Nie zależy ci na ukazaniu siebie w jak najlepszym świetle, nie zwracasz uwagi na to jak postrzegają cię osoby trzecie, chcesz po prostu robić to na co masz ochotę. Jesteś anarchistą. Idziesz do celu po trupach, wyłączasz uczucia, nie przejmujesz się innymi. Doprowadzasz do szału swoją obojętnością i brakiem zainteresowania, brakiem wrażliwości, empatii i tą aurą wyższości. I bardzo dobrze wiem, że nie można być takim człowiekiem z natury, zazwyczaj wystarczy jedna osoba-
   - Dość! - przerwałem mu ostro, uderzając pięścią w stół. - Jeżeli siedzisz tu po to, aby prawić mi kazania to spisz je dokładnie na kartkę i wsadź sobie w dupę, ale tak głęboko, że aż poczujesz jak ci łaskocze podniebienie. To wszystko? Super, więc możesz mnie stąd zabrać, Fred - warknąłem, dosłownie czerwieniejąc w złości.
   - Spokojnie, Justin. - Uniósł dłonie, najwyraźniej żeby mnie powstrzymać przed odejściem. - Przepraszam, nie chciałem ci zagrać na nerwach, po prostu staram się do ciebie dotrzeć, okey? - powiedział na jednym wdechu. Czułem do niego dziwną sympatię, czułem, że mimo wszystko mogę mu zaufać, ale nie od dziś wiadomo, że politycy to zwykłe złamasy. Emocje nieco ze mnie opadły, co widocznie zauważył, bo pozwolił sobie kontynuować.
   - Więc? Chcesz się stąd wyrwać? - Uniósł zachęcająco ciemną brew.
   - Jasne, że chcę, ale nadal nie rozumiem dlaczego tu przede mną siedzisz i wygadujesz takie rzeczy. Do kurwy nędzy, dostałem dożywocie, cała Ameryka mnie nienawidzi, a ty mi opowiadasz, że prezydent chce się ze mną spotkać... Nie sądzisz, że to trochę takie, no wiesz... absurdalne? - Wzruszyłem ramionami, starając sobie jakoś wszystko złożyć do kupy, ale nic racjonalnego nie przychodziło mi do głowy. Dosłownie jedna wielka pustka.
   - Skąd możesz wiedzieć, że to dotyczy pozytywnych rzeczy, hm? - Zerknął na moment na wyświetlacz telefonu komórkowego, gdy dostał wiadomość.
   - Inaczej nie byłbyś miły, nie traciłbyś tu teraz czasu i wygadywał nie wiadomo co przez okrągłe piętnaście minut. Gdyby sam Bruce Hall chciał mi wpakować kulkę w łeb, to po prostu byście mnie stąd zgarnęli i koniec historii - mruknąłem od niechcenia.
   - Mądry jesteś - zaśmiał się, kręcąc głową.
   - Nie trzeba być pieprzonym Eisteinem, żeby do tego dojść i nie musisz mi lizać dupy. - Zwilżyłem nerwowo wargi, znów się irytując.
   - Dobrze. - Uniósł dłonie w obronnym geście. - Chcę dojść tylko do kompromisu. Więc odpowiedz mi teraz krótko. Chcesz sprawdzić ofertę, czy nie?
   - Nie - warknąłem oschle, a Alex uniósł brwi jakby nie dowierzając i już otworzył buzię do negocjacji, gdy mu przerwałem. - Żartowałem. Zbierajmy się stąd. - Kiwnąłem na niego dłonią i podniosłem się z miejsca, na co od razu Fred znalazł się tuż przy mnie i zacisnął dłoń na moim ramieniu.
   Alex wstał zaraz po mnie, wsuwając koszulę za garniturowe spodnie i zapiął guzik marynarki, który rozpiął na wejściu.
   - Puść go - westchnął. - Ufam mu - spojrzał na mnie w stylu 'ogarnij się na moment i nie fikaj' - i wierze, że nie będzie się wychylał, prawda Justin?
   - Prawda. - Posłałem uśmieszek policjantowi i wyszarpnąłem się z jego uścisku. - Więc łapki przy sobie Fred, nie wiadomo gdzie je wcześniej trzymałeś.
   Gołym okiem było widać, że miał ochotę mi teraz porządnie przypieprzyć i nie dowierzał w to co się dzieje, że osoba, która powinna chronić mieszkańców swojego kraju, właśnie ponownie ich na mnie skazuje. Ale naprawdę byłem ciekawy co takiego Bruce Hall mi oferuje i naprawdę nie miałem ochoty do zasranej śmierci liczyć cegły więziennej ściany. Do tego wszystkiego od tygodni byłem na narkotykowym głodzie i jeszcze co do głodu, obiady tutaj wyglądały i smakowały jakby ktoś je najpierw zjadł, później wysrał, znów zjadł i wysrał, zjadł, wysrał, zjadł i wyrzygał. Serio. Bez przesady.
   - Odbierzesz teraz swoje rzeczy - powiedział Alex, wychodząc ze mną z pomieszczenia jak z równym sobie. O dziwo nie przeszkadzali mi nawet ci wszyscy jego ochroniarze, czy kim oni tam byli.
   Odebrałem to co do mnie należało, przebrałem się w swoje stare rzeczy, a mianowicie czarne zwężane spodnie, czarną koszulkę i białe nike za kostkę i wyszliśmy z budynku, przed którym czekały na nas czarne Range Rovery z ciemnymi szybami. Tak, właśnie tak to sobie wyobrażałem. Range Rovery, c z a r n e przede wszystkim. Chyba by im państwo upadło, gdyby nimi nie przyjechali.
   Niepewnie wsiadłem do jednego z nich, gdy zostałem o to poproszony i wciąż czułem, że za bardzo im tu wszystkim ufałem. Jednak pokusa wolności działała na mnie tak silnie, że byłem w stanie poświęcić za nią naprawdę wiele. I w sumie nie byłem pewien co właśnie czułem. Nie był to ani strach, czy nawet niepokój, ani szczęście. Można powiedzieć, że nie czułem nic. Tak jak powiedział wcześniej Downey- wyłączyłem się z uczuć, nic mnie nie obchodziło. Chciałem być po prostu wolny.
   Po chwili obok mnie usiadł Alex, każąc kierowcy ruszyć, podając przy tym adres miejsca w którym właśnie przebywał i czekał na mnie prezydent. Całkiem fajne uczucie.
   Prezydent cię oczekuje.
   Gdybym był niedojebanym dzieciakiem uniósłbym podbródek, uśmiechnął się jak debil i powiedział 'Na kolana szmaty', a jako, że niedojebany nie jestem (a tak mi się zdaje), siedziałem cicho, patrząc na szybko przemijający obraz za oknem.
   W pewnym momencie pomyślałem, że może po prostu chcą ze mnie wyciągnąć nazwiska z organizacji Salvatora, albo nawet Ridera i Scotta. Pomagali mi praktycznie we wszystkim, ale byli, jakby to określić... Niewidzialni. W tym wszystkim istniałem tylko ja. A przynajmniej mieliśmy takie poczucie.
Momentalnie się spiąłem. Nie chciałem ich pakować w żadne gówno. Cholera, zbyt łatwo się na wszystko zgodziłem. Byłem w stanie i mogłem wycisnąć z Downeya znacznie więcej.
   Skrzyżowałem ramiona na piersi, starając się nie okazać wahania i zaniepokojenia, przez które droga ciągnęła mi się w nieskończoność. Alexander ciągle odpisywał na e-maile na telefonie, nie okazując zainteresowania.
   Dopiero po jakiejś godzinie samochód zatrzymał się przed, lekko mówiąc, wielką rezydencją. Ale czego miałem się spodziewać po takich ludziach? W sumie zdziwiłbym się gdyby podwieźli mnie pod jakąś melinę na obrzeżach Nowego Jorku. Wysiadłem z pojazdu i dyskretnie rozejrzałem się po okolicy. Wszystko tu ociekało pedantycznością.
   - Możemy iść? - zapytał Alex, kładąc dłoń na moim ramieniu. Skinąłem lekko głową, sztywniejąc pod jego dotykiem, co natychmiast wyczuł i zabrał rękę.
   Wraz z całą świtą facetów w garniturach weszliśmy po marmurowych stopniach, a jeden z mężczyzn pchnął wysokie na trzy metry drewniane drzwi, które nie wyglądały na tyle lekkie, aby można je było sobie po prostu pchnąć, ale nie wnikam. Wnętrze jednak było minimalistyczne, wysmakowane i z wyczuciem. Białe meble z szarymi i srebrnymi akcentami nie dawały wrażenia psychiatryka, ale uspokojenia i rozluźnienia. Po kilku sekundach po schodach zszedł wysoki, nieco posiwiały mężczyzna w garniturze.
   Bruce Hall. Prezydent Stanów Zjednoczonych we własnej osobie.
   Szczerze mówiąc, nie wiedziałem jak należy się przy nim zachowywać, jak się z nim przywitać. Mam przed nim uklęknąć? Zasalutować? Pocałować w sygnet? Wyrecytować hymn?
   Hall podał mi dłoń, posyłając ciepły uśmiech.
   Och.
   Uścisnąłem ją, ale nie zdobyłem się na uśmiech.
   - Bruce Hall - przedstawił się, wciąż trzymając moją dłoń w uścisku.
   - Wiem. Justin Bieber - odparłem, patrząc mu uważnie w oczy, ale nie okazywały niczego poza... sympatią?
   - Wiem. - Zaśmiał się lekko i opuścił rękę. - Zapraszam do gabinetu. - Wskazał na schody prowadzące na górę i ruszył w ich kierunku, gdy upewnił się, że idę za nim. Po chwili znaleźliśmy się w biurze, które było równie proste jak reszta domu. Usiadł za biurkiem w skórzanym, czarnym fotelu i wskazał na ten tuż obok mnie.
   - Dziękuję - mruknąłem pod nosem, z trudem się zdobywając na te słowa i opadłem na wyjątkowo niewygodny mebel, starając się nie zgrymasić. - Dlaczego tu jestem? - zacząłem, poprawiając się na miejscu.
   Prezydent nieco się pochylił opierając łokcie na blacie i splótł dłonie przykładając je do ust. Przez chwile nie odpowiadał, a ja cierpliwie czekałem aż w końcu raczy się odezwać.
   - Masz dwadzieścia jeden lat, tak? - zapytał, kompletnie zbijając mnie z tropu. Przez moment się zawahałem, jakby tą informację miał wykorzystać przeciwko mnie.
   - Tak - powiedziałem w końcu, uciekając na moment wzrokiem w bok, zerkając na to co dzieje się za oknem.
   - Skończyłeś szkołę?
   Na cholerę mu to wiedzieć!
   Przetarłem usta, kierując powoli dłonią na policzek i cofnąłem ją na linię szczęki i brodę, na jakiś czas zatrzymując na niej palce.
   - Nie.
   - Więc masz szansę na dalszą edukację. - Po raz kolejny się uśmiechnął, a ja w tym momencie już w ogóle nie wiedziałem co się dzieje. W odpowiedzi jedynie zmarszczyłem brwi, patrząc na niego jak na ostatniego debila. - Może wyrażę się jaśniej - westchnął.
   - Ta, przydałoby się - zaśmiałem się nerwowo, kiwając przy tym głową.
   Pochylił się bardziej, jakby to co zaraz miało wypłynąć z jego ust było największą tajemnicą państwową.
   - Dokładnie prześledziłem twoje życie, Justin. Ja i moi ludzie. Twoje zdolności są naprawdę imponujące, jesteś bezwzględny, sprytny i inteligentny, potrafisz przewidzieć ruch przeciwnika i mimo wszystko to cenię w tobie najbardziej.
   Mam mu podziękować?
   - Jesteś mi potrzeby Justin - powiedział, wykładając na blat plik zadrukowanych kartek. - W zamian za pilnowanie mojej córki i wycofanie się z kryminalnego świata, oferuję ci wolność i dziesięć milionów dolarów.
   O kurwa.
   - Słucham? - prychnąłem śmiechem, pochylając się nieco. To naprawdę było zabawne.
   - To co słyszałeś - westchnął, prostując się. - Mam wrażenie, że rówieśnicy Skylynn źle na nią wpływają. Chcę żebyś miał ją na uwadze, dbał o nią... Wiesz o co mi chodzi?
    - Moment. - Uniosłem dłoń, przerywając mu. - Sprowadził pan mnie - wskazałem na siebie palcem, mówiąc powoli - żebym niańczył pańską córkę? Jestem uznawany za jednego za najbardziej niebezpiecznych ludzi w Stanach, bez urazy ale, odjebało panu?
   - Wierzę, że mogę ci ufać. - Spojrzał na mnie, jakby czekał na potwierdzenie, ale czy mogłem go zapewnić? - Nie chcę brać do tej roboty byle kogo.
   To dlaczego nie wskrzesisz Hitlera albo Bin Ladena? Też są ekstra.
   - No nie wiem. - Podrapałem się po karku z grymasem. Nie tego się spodziewałem.
   - Płacę z góry i jesteś zwolniony z kary - starał się mnie przekonać.
   - Chcę pięćdziesiąt milionów, wolność, twój zegarek - wskazałem na złotego Rolexa na jego nadgarstku - i umowa stoli. Nie ma co, to poleci też z mojego podatku. - Rozłożyłem ramiona, a Hall rozpiął bransoletę i rzucił zegarek w moim kierunku.
   - Wątpię, że płacisz podatki - mruknął. - Proponuję od razu podpisać umowę. - Przesunął w moją stronę stosik spiętych ze sobą kartek oraz długopis. Od początku był pewny, że przyjmę propozycję.
   Dokładnie przeczytałem nawet najmniejszy druk, ale przy wypłacie pięćdziesięciu baniek nie dostrzegłem zastrzeżeń. Podpisałem się w kilku miejscach, a Bruce wręczył mi szarą kopertę A4.
   - Wszystkie formalności szkolne są już załatwione, w kopercie jest twój plan zajęć dopasowany do Skylynn i adres szkoły, podręczniki dostaniesz w sekretariacie - wyjaśnił.
   - W porządku. - Zgiąłem kopertę w pół, zaciskając ją w palcach. - A co ludzie na to, gdy dowiedzą się, że wyszedłem? - zadałem najważniejsze pytanie.
   - Zostałeś oczyszczony z zarzutów. Jakby co to nie byłeś ty, znalazłeś się w tym wszystkim z czystego przypadku, rozumiesz?
   Skinąłem głową w odpowiedzi.
   - Zaczynasz od jutra i jeszcze jedno Justin. Nie chcę żeby ciebie i Sky łączyło cokolwiek więcej niż koleżeństwo.
   - Nie interesują mnie klientki - sprostowałem, wykrzywiając usta w uśmiechu.
   - Justin. - Obaj wstaliśmy, ściskając sobie dłonie. - Interesy z tobą to przyjemność.

Zostawiłam Was z prologiem tak bez żadnego słowa.
Ale chciałam tylko powiedzieć, to co wszyscy: Mam nadzieję, że się podobało :)
Dziękuję Wam bardzo za takie pozytywne komentarze, nawet nie zdajecie sobie sprawy ile każdy z nich dla mnie znaczy i każdy czytałam z uśmiechem, przysięgam :)
I tym razem jestem ciekawa Waszych opinii i jako bonus każdy pojedynczy komentarz bardzo, ale to bardzo motywuje.
Jestem ciekawa jak wyobrażacie sobie pierwsze spotkanie Justina i Skylynn oraz czy taka długość rozdziałów Wam starcza, czy wolelibyście dłuższe, a może nawet i krótsze. 

+ zapraszam do obejrzenia zwiastuna, który mieści się pod zakładką 'trailer'
much love xx
@imissbizzle
 

5 komentarzy:

  1. Niesamowity! A z tym zegarkiem...😂hah. Czekam na nastepny !😃
    Btw sorki ze taki krotki ,ale sie spiesze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cholera już lubie to ff. Super rozdział i już nie moge doczekac sie kolejnego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz jak rozpoznać genialny rozdział? Kiedy skończysz czytać jeden natychmiast chcesz kolejny. Ja tak właśnie mam a zdarza mi się to rzadko dlatego teraz czuję się dziwnie bo mam silną potrzebę, aby natychmiast, NATYCHMIAST przeczytać nowy rozdział. W zasadzie mam wiele pomysłów dotyczących spotkania tej dwójki, ale chyba zostawię je na razie dla siebie. Zastanawia mnie tylko, czy ona wpadnie Justinowi w oko już od pierwszych chwil. Bardzo się cięszę, że trafiłam na to ff, życzę weny i czekam z niecierpliwością na kolejny <33
    Ps. Długość rozdziałów jest idealna :)
    18th-street-jbff.blogspot.com
    priest-jbff.blogspot.com
    getting-closer-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej. Nie mam nic przeciwko promowaniu się na blogach, jednak jeśli skomentujesz też rozdział.Totalnie nie rozumiem po co dajesz mi opis bloga, bo przecież odwiedzam Twój blog i najzwyczajniej mogłaś napisać komentarz a na końcu napisać, że nowy rozdział czy coś, no ale dobra, ok, nie czepiam się, tylko prosiłabym o nadrobienie tego komentarzem u mnie, jeśli można. ;)
    _______________________________________________________________
    Opisujesz tak dokładnie uczucia Justina, że czasem myślę, że sama to przeżywałaś, haha! :)
    Szczerze mówiąc, kocham to podejście Justina do życia <3 Jest takie podobne do mnie ♥ Ahh ♥ xd
    Tylko dziwne, że prezydent USA negocjował z jakimś nastolatkiem z paki, no ale OK XD
    Jestem bardzo ciekawa, jak Jus zareaguje na Skylynn a jak Skylynn na Jusa ;D
    Czekam czekam i czekam ♥
    nevertrustff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny
    zapraszam na mojego bloga o Justinie
    http://lovemeharder-justin.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń

Za każdy komentarz bardzo serdecznie dziękuję <3
Jeżeli przychodzisz ze spamem, zostaw link, czy cokolwiek w zakładce SPAM.